To co w życiu jest obowiązkowe jest do bani. To co kreujesz i robisz z pasją jest zawsze czymś ponad to. Nie jest to nigdy czas stracony. Jest to czas wykorzystany efektywnie. Ileż to głupiego czasu poświęca się na rzeczy które trzeba zrobić – maile, administracja i spotkania które nie zawsze mają sens. To nowy wymiar który zaczynam dostrzegać. Robisz minimum czyli pranie, jedzenie, pakowanie, a reszta jest już podróżą. Pakowanie to też strata czasu i wiem że mimo, że wziąłem mało rzeczy to wziąłem ich za dużo. Dlatego też zgubiłem telefon, dlatego też nie cierpię pakować wszystkiego na rower. Dziś już wiem, że należy szukać ucieczki od tak prozaicznych rzeczy i koncentrować swoją uwagę na celu i na tym co się robi.
Cieszę się, że jadę, biegam, pływam i robię pompki. Lubię jeść, lubię trenować, uwielbiam to, że jestem cały czas w ruchu i tak wiele się zmienia. Niesamowite jest to jak bliski ma się kontakt z całą kulturą i światem jadąc na rowerze. Czujesz co to góry i poznajesz je kilometr po kilometrze, metr po metrze. Rozmawiasz z ludźmi licząc na ich pomoc – poznajesz ich jacy są przy pomocy w prostych sprawach. Jadąc rowerem mam całkowitą kontrolę nad tym robię z kim rozmawiam, co zdecyduję i mogę dokładnie poszukiwać i odnajdywać to czego szukam. Mam zupełną kontrolę nad wszystkim i to sprawia, że czuję że każda decyzja ma wpływ na moje życie. Mogę kontrolować wszystko.
W codziennym życiu gdzieś to ginie, bo często trzeba „pakować” stuff na swój rower – tego jednak nie lubimy. Póżniej nie możemy lub nie mamy szansy skoncentrować się nad tym co chcielibyśmy robić lub kreować. To jest niestety nasza pułapka przeżywania życia. Kiedy wrócę skoncentruję się jeszcze mocniej nad tym co mi ciąży. O tym jeszcze jeszcze kiedyś napiszę.
Wróćmy jednak do podróżowania/trenowania na moim bicyklu
Złą passę jesteś w stanie zmienić swoim myśleniem. Jak najlepiej tego dokonać? Mi zawsze pomaga bieganie. Pływanie z kolei mnie uspokaja – znajduję w nim odpowiedni rytm. W rowerze znajduję dystans w obu tego słowach znaczeniu.
Wstałem rano – spadłem dość płytko, ale czułem się wyspany. Poszedłem od razu biegać. Nie ma takiego złego samopoczucia jakiego nie dałoby się zabiegać. Przebiegłem naście kilometrów po wale przy rzece. Od razu wrócił mi humor. Zrobiłem pranie pod prysznicem + umyłem się i ogoliłem. Spakowałem namiot, zjadłem, umyłem menaszke i wrzuciłem wszystko na rower. Pranie wisiało na płocie i suszyło się. Byłem gotów do odjazdu, a pośpieszyłem się ze wszystkim dlatego, bo chciałem dodatkowych kosztów z czapy, że może namiot jeszcze stoi i trzeba zań zapłacić kolejne miliony. Pranie schło na płocie więc postanowiłem, że odpalę kompa i zajrzę w internety.
Lubię mieć dobry kontakt z wieloma osobami z mojego fanpage. Nie prowadzę go po to bo szukam sobie wielbicieli, lecz wydaje mi się, że gromadzę wokół społeczność, która nieraz służy mi i innymi dobrą radą. Dzięki temu udało mi się nawet z sukcesem ruszyć w moją podróż. Nie wiedziałem co i jak odbywa się w przypadku takiej podróży więc napisałem o tym na moim fanpage. Dużo osób podpowiedziało mi w prywatnych wiadomościach co powinienem ogarnąć. Teraz staram się wszystkim jakoś dzielić z innymi. Opisuję też przygody pozytywne i negatywne żeby wszyscy wiedzieli co ich może czekać. Sporym wsparciem była dla mnie była rozmowa telefoniczna z Marcinem (dzięki Tobie jestem tu gdzie jestem i jest dobrze).
Wszedłem do lokalu na campingu z pozytywnym nastawieniem na kawę i oglądam internet. Mierzę kolejne cele. Myślę, że fajnie by było wjechać jeszcze dziś do Rumunii. Źle mi się siedzi na kanapie. Jakoś tak gorąco i miękko. Przesiadam się na ziemię i ku uciesze Pani kelnerki miło raczę się wszystkim co robię. Przeczekuję do 16 zanim wsiądę na rower, bo jest znowu zaduch jak sie masz. Pani właścicielka oczywiście kasuje mnie też za prąd, ale mam ją gdzieś. Nie będę musiał jej już nigdy oglądać – do końca życia. Życzę jej na odjazd wszystko dobrego – niech ma!
To, że ruszyłem później opyliło się, bo solidnie wypocząłem po wczorajszym mocnym kręceniu i porannym bieganiu. Lekko i szybko przekręcam 80km przekraczając granicę Rumuńską. Bałem się trochę Rumuni, bo różne chodzą opinie. Byłem pewien, że będzie dobrze, bo im bliżej granicy tym ludzie zrobili się milsi. Zaczynali mi machać i pozdrawiać. Wjechałem do Rumuni z nastawieniem, że będzie dobrze. Uśmiechałem się do ludzi i czułem, że dużo się zmieniło. Dojechałem do miejscowości Satu Mare. Nie było w okolicach campingu co sprawdziłem na necie. Chciałem się wbić komuś do ogródka i rozbić namiot. Kąpałem się tego samego dnia jeszcze na kempingu więc miałem na to ciśnienia. Poza tym jakoś się nie urobiłem na rowerze tego dnia. Podjechałem do dwóch kobitek stojących przy ulicy i zapytałem na ściemę o kemping i namiot. Kiwały głowami, że lipa. Wybiegł pies zza ogrodzenia z którym zacząłem się bawić. Jak się później okazało – Bobi, a dla ziomków Bobiko. Panie widząc, że jestem niegroźny zaczęły coś kombinować mówiąc mi żebym poczekał. Przyszedł w pewnym momencie lekko tryknięty gość z którym Panie kazały mi iść.
Ziomuś zaprowadził mnie na swój ogród i powiedział żebym się rozbijał dowoli. Chciało mu się jednak dużo gadać wiec zanim rozpocząłem rozładunek siadłem i gadałem. Gadał trochę po niemiecku więc musiałem myśleć i mówić za niego – podpowiadając co chce powiedzieć. Zapytałem jakie bronki lubi i wtedy zaczął mówić, że najlepiej taki litrowy w butelce plastikowej. Powiedziałem, że skoczę kupić na stację jak się rozbiję. Widziałem, że cieszy się na browara i zaczął jeszcze więcej gadać.
Plany jego bronka pokrzyżowała jednak Pani którą zagadałem przy ulicy. Mówi Zimmer i pokazuje żebym poszedł z nią. Ziomek trochę się zasmucił bo okazało się, że nici z „darmowego” browara. Pani czekała z decyzją aż przyjedzie mąż i on podejmie decyzję. Bardzo miły i uczynny facecik. Chodził pokazywał wszystko. Kazał się wykąpać na prysznicu w ogrodzie. Spali i żyli latem w letnim domku za domem całorocznym. Nie ma co się dziwić. Dużo chłodniej i przyjemniej.
Ładnie i szybko się wykąpałem i już myślałem o spaniu a tu każą jeść. Bałem się, że będą jajka, mięso lub jogurt, a tu takie leczo bez mięsa z papryką, cebulą, kapustą i innym towarem. Chcieli mi to wszystko zabielić jogurtem, ale pokazałem im że jogurt dla mojego brzucha ble i zrozumieli. „Tatuś” jednak sobie nie żałował i do wszystkiego dorzucił sera koziego jeśli dobrze zrozumiałem – bryndza czy jakoś tak. Na deser kawał arbuza. Na start była palinka, której odmawiałem, ale Pan miło prosił i pokazałem, że pół kielonka i więcej nie. Zrobiło się gorąco po lufie i wsunąłem co było na talerzu. Okazało się, że w Rumuni czas +1h w porównaniu do Polski. Siedzieliśmy jednak przy kompie, bo byli ciekawi mojej trasy przez Rumunie. Porozumiewać się ułatwił nam google.translate. Od tej pory wszystko bez problemu sobie dogadywaliśmy. Wytłumaczyłem im cel mojej podróży, misję itd.
Wnet zaproponowali, że załatwią mi parę noclegów na mojej trasie którą poprawiliśmy siedząc przy kompie. Szybko zrobiła się 24:00 i mama nakazała spać. Wstałem o 7:00 i od razu czekało śniadanie. Juhu – znowu leczo jednak kazali mi zjeść ser. Część dałem psu, gdy nie patrzyli, ale trochę musiałem zjeść bo nie chciałem ich urazić. W trasie później przypomniałem sobie co to nabiał. Tak mocno kich to dawno mi nie ścisnęło. Nie piszę tu o sraczce, ale o skrętach kich jakich nie doświadczyłem dawno. Zdychałem, ale przynajmniej nie uraziłem przy tym wszystkim przemiłych ludzi, którzy mnie ugościli. Taką cenę zapłaciłem za bycie miłym, ale wiedziałem nie miałem do nikogo za to pretensji.