Triathlon w Poznaniu – relacja z 2013r
5 października, 2020„Ukryta Siła” – recenzja
5 października, 2020Triathlonistą jeszcze się nie czuję, ale to pierwsza impreza na której poczułem moc dopingu i opieki jaką otoczył zawodników organizator. Pierwszy raz poczułem, że tłum faktycznie może ponieść i dać duże zadowolenie. Każda osoba na trasie trzyma za mnie kciuki i jest fajnie. Maratony czy półmaratony to nie ten klimat, nie ten raj co porządny triathlon w którym wszystko gra od A do Z. Maratony, półmaratony biegi na dychę jakich wiele to w tej chwili dla mnie imprezy bez emocji po tym czego doświadczyłem w Gdyni. Triathlon to święto, reszta to tylko zwykłe klasówki. Nie liczy się dziś osiągnięty czas czy miejsce, ale jednak udział w wydarzeniu.
Jak to było?
Po pierwsze wiadomo gdzie i jak płynąć, wszystko dobrze widać, wszystko odpowiednio zaaranżowane. Wysyp ludzi na plaży i każdy wie gdzie jego miejsce. Na biegach ulicznych zazwyczaj jest z tym „sraczka” bo wszyscy pchają się do przodu, a później wyprzedza się tych sprinterów.
Ja stanąłem w drugiej linii na plaży za kozakami i to był błąd bo wbieg do wody był długi i płytki. Szybko dogonili mnie z tyłu, a z przodu jakby się guzdrali więc było łapanie za stopy, łydki i obijanie jeden o drugiego. Mimo wszystko wyszło bardzo dobrze bo w momencie gdy rusza lekko ponad 1300 osób z plaży na niecałe 2km to może być różnie. Z plaży to piękny widok. Następnym razem jeszcze inaczej się ustawię i zrobię więcej sprintów na treningach aby uciec szybko od zwartych szyków.
Szybko mnie zakiblowali i za nawrotem za statkiem mogłem sobie pozwolić żeby spokojnie depnać. Płynąłem nawet czterotaktem i podganiałem pięknie. Ogólnie to mimo wszystko pływanie w Morzu Bałtyckim okazało się dużo łatwiejsze niż w zimnym jeziorze. Głęboko wcale nie było. Po nawrotce za statkiem można było spokojnie sięgnąć nogami dna. Rzekłbym najłatwiejsze pływanie w moim życiu i stanowczo polecam tę imprezę osobom słabo pływającym lub startującym po raz pierwszy. Co ważne bardzo dużo ratowników, płetwonurków. Zanim się obejrzałem już byłem na brzegu – 32min spokojnie do poprawy jeszcze.
Wyszedłem bez czipa, bo odpadł w ferworze walki na samym początku. Biegłem do strefy zmian i skomlałem o pomoc bo chciałem być sklasyfikowany w całym wyścigu i mieć oficjalny wynik, a nie tylko gloryfikację na swoim zegarku i medal na szyi. Biegłem pytałem i traciłem czas na dobiegu do roweru. Zakładając buty rowerowe pomyślałem trudno i pomknąłem z rowerem w stronę belki – miejsca gdzie można wsiąść na rower. Na szczęście po drodze spotkałem miłą panią Renię, która jest sędzią i wiedziała od razu co zrobić. Byłem uratowany, ale międzyczasy szlag trafił. Najważniejsze żeby oficjalnie skończyć bo inaczej wynik końcowy byłby trochę jak lizak w papierku.
Rower trasa super, mimo paru dziur. Tam gdzie można było draftować jeździli sędziowie na innych odcinkach było z tym trudniej. Miałem ogon parę razy, ale wtedy jeździłem po pasie to lewo to na prawo i czując swoje oszustwo zawodnicy od razu wycofywali się ze swojego drobnomieszczńskiego postępowania czyli jazdy na kole. Wiało czasami podobno mocno, ale w sumie nawet na to nie zwracałem uwagi. Chciałem mieć w miarę dobre tempo na rowerze i tętno w granicach 156-160. Wyszło idealnie bo 158bpm. Średnia na rowerze 34,1km/h więcej się nie da bo nie przesiedziałem odpowiednio dużo w siodle kilometrów, które teraz z chęcią bym nadrobił, ale tak to nie działa.. Taka nauczka nad którą za rok popracuję. Coraz bardziej zaczynam lubić rower więc będzie lepiej.
Dalej największy problem odżywianie w trakcie wyścigu. Nie jestem w stanie przyjmować tyle chemii podczas zawodów, a na samej wodzie nie pociągnę. Na szczęście w „Ukrytej Sile” autor książki męczył się z podobnymi problemami jak ja i teraz ma na to rozwiązania. Dobrze, że przed Ironmanem(już za niecałe już 3 tygodnie) będę miał szansę wdrożyć na treningi parę jego porad i mam nadzieję, że będzie dobrze. Czytając tą książkę znajduję sporo podobieństw w ewolucji swojej i Richa Rolla: podobne błędy i podobne przemyślenia dlatego chyba czyta się dobrze. Szkoda, że wcześniej nie wpadła mi w ręce.
Wracając do Gdyńskich harców znów wbiegam do strefy zmian i informuję panią Renię, że oto jestem Ja zawodnik bez czipa. Uspokaja mnie, że wszystko jest w porządeczku i każe gonić. Aha rower 2h38min, myślę sobie miło, kto by pomyślał. Zmieniam buty na biegowe wybiegam z kaskiem. Hola, hola dobry człowieku mówię do siebie po paru metrach. Zrzucam kask i ubieram czapkę. Biegnę przez strefę zmian ktoś krzyczy: dawaj Polonia! Jest dobrze i leciutko..
Wybiegam ze strefy zmian po rowerze jak zawsze leciutki i ciężko mi zwolnić. Co zwolnię to przyśpieszam i tempo biegowe 3:50/km. Nie dla mnie taki sprint, ale jakoś tak dobiegam do pętli i wypada z niej Ukrainiec (który zajmie później drugie miejsce, gdybym wiedział podstawiłbym mu wtedy nogę, a nasza Polska nadzieja, Mikołaj Luft byłby co najmniej drugi gdybym nie napotkał jeszcze pierwszego Zemsteva – żarcik). Ukrainiec powoli mi odjeżdża, a ja już zaczynam zwalniać i łapać swoje tempo. Nagle obok mnie Ewa Bugdoł (3cia wśród kobiet w rywalizacji końcowej). Nie świadomy swych poczynań biegnę z nią bark w bark więc spoglądam na zegarek i… no nie znowu za szybko bo około 4min/km. Zwalniam do 4:40 i biegnę, ale wydaje mi się, że stoję w miejscu. „Jak Mario Bros chociaż idzie to stoi wciąż”. Staram się tego trzymać bo mimo, że to tylko już półmaraton to trzeba mieć szacunek do przebytych wcześniej kilometrów. Trochę głodny i spragniony dobiegam do pierwszego wodopoju. Izotonik już zbrzydł, nie dam rady już tego pić. Płuczę nim jamę ustną i wypluwam. Dwie lufy wody, łapię banany i pakuję do japy, bo tak to można tylko nazwać i lecę. Na Świętojańskiej mnóstwo kibiców i prawdziwa impreza. Tu poczułem czym jest prawdziwy i unoszący na duchu doping. Muzyka mega głośna a kibice i przechodni tak zafascynowani wszystkim, że tańczą, gibają się i cieszą całą imprezą. Jeden pyta oblać wodą, lodu dać? Mówię ‚dawaj wszystko’ i goni ze mną, dając butelkę wody, podając lód i krzycząc, że czeka na kolejnym okrążeniu. Do tej pory nic na mnie nie robiło wrażenia, ale tu bawiłem się i czułem po prostu świetnie. Drugie okrążenie znów ogień na Świętojańskiej uśmiecham się do wolontariusza pit stopowca i przybijam piątkę! Woda i banany, ale łapię też jakąś czekoladę na końcu jednego ze stolików. Ciężko się gryzie niczym klasyczna mordoklejka Cadbury Eclairs, czy pierwszy cukierek od dziadka Werther Orginals. Nie do przerzucia. Wypluwam, a widok tego co wyplułem mało ciekawy, zresztą tak też reagują kibice i wolontariusze. Krzyknąłem przepraszam i chyba zrozumieli o co chodzi. Trzecie okrążenie klepię po plecach znajomego z klubu Wiecha i w międzyczasie macham później jeszcze Torpedowi. Dobra. Trzecie okrążenie i patrzę na zegar, a tam 4h10min. Myślę „kuźwa” (dosłownie).. piątka spokojnie złamana. Wystarczy biec 12km/h, a ja biegnę cały czas 12,5km/h i szybciej. Tempo to nie zgasło do końca. Półmaraton z lekką górką skończyłem z czasem 1h43min. Ta górka zaważyła właśnie na tym że zamiast upragnionej 4 na przodzie w wyniku pojawiła się stara dobra piątka. Czas łączny i oficjalny zatem: 5h2min24sekundy. Miejsce 120 ogółem i 17te w kategorii wiekowej (tutaj małe wow dla mnie).
Za rok mogę być i będę tylko silniejszy. „Bądź silniejszy, a będziesz miał rację” – z takim nastawieniem będę trenował! Durna piątka, za rok zrobię tu zawieruchę i 4h40min będzie jak nic. Mocne słowa jak na dwulatka trenującego triathlon, ale spokojnie.. (pływanie 29min + bike 2h30min + półmaraton 1h:30min+ reszta na zmiany). Przetrwać zimę, pobiec parę dyszek, półmaraton, maraton, pierwsze triathlony w sezonie i na sierpień 4h40min jak w łeb strzelił. Chciałbym jeszcze w przyszłym roku zrobić jakiś bieg ultra. Niestety usłyszałem niedawno o biegu górskim na 215km i już coś mnie wewnętrznie ciągnie do tego. To musi być fajne! Nieważne na razie koncentruję się na teraźniejszości i najbliższych 3 tygodniach.
Podsumowując
Zawody pierwsza klasa. Tak wielu osobom z mojego teamu się podobało, że na razie po cichu zadeklarowali start w przyszłym roku. Na pewno wejściówki rozejdą się bardzo szybko bo zawody były dobre. Co więcej, z uśmiechem patrzę na najbliższy mój start 1 września bo pływanie było całkiem dobre, rower też, a na biegiem mógłbym wrócić do Warszawy. Chybam gotowy na podsumowanie niespełna dwóch lat treningu i bal, który potrwa ponad 10h.