Do Poznania przyjechałem bo chciałem mimo wszystko zaliczyć dwie największe imprezy triathlonowe w Polsce, czyli Lotto Poznań Triathlon oraz Herbalife Triathlon Gdynia. Jako główny start wybrałem Gdynie, a stolicę Wielkopolski jako przetarcie przed zawodami w Trójmieście. Jeszcze dzień przed zawodami w upał 36 stopni Celsjusza cieszyłem się, że startuję tylko na krótkim dystansie.
Jednakże rano pogoda niemal idealna. 20 stopni bez wiatru, zachmurzenie duże więc automatycznie pojawiły się głupie myśli, że może targnę się na zeszłoroczny czas z Malborka 2h28min. Na szczęście kasza, którą przygotowałem sobie dzień wcześniej na śniadanie (po to żeby nie truć się niczym na miejscu) włączyła przycisk alert w moich zamierzeniach i sprowadzając mnie na ziemię znalazła się w Maltańskich krzakach na 40min przed startem. Taki błąd! We wspomnieniach smakowała tylko trochę dziwnie. Prażony sezam i banan zamaskowały zdradę tzw. jaglanki, która sprawdzała się u mnie od paru lat.
Organizacja strefy zmian. Tak ciasno jeszcze nigdy nie było. Wyprost pleców i lecimy dalej..
Zakładając piankę wiedziałem już, że idę na skazanie. Idąc w stronę strefy pływackiej głowa była jeszcze trochę opuszczona. Na szczęście spotkałem Pawła, który rzucił, że zjem banana po pływaniu i będzie dobrze. J Strzał z armaty, pływanie 15min i z wody wychodzę jako 26ty. Zapasu w pływaniu jeszcze trochę było. Późno złapałem dobry rytm. Na rowerze 3 żele przy ramie i isotnic w koszyku. Żele na rowerze są do dziś, a elektrolit zacząłem wciągać dopiero od 15km. Ten był przełomowy bo od tego momentu zacząłem naciskać na pedały. Wcześniej zastanawiałem się czy nie skończyć spokojnie na rowerze i zjechać od razu do samochodu. No, ale jakoś poszło. 1h19min i zszedłem z roweru. Tak chciałbym pokręcić w Gdyni.
Na biegu piłem tylko wodę. Dwa kółka ze średnią 4:38/km i okropnym ściskiem w brzuchu i w nagrodę aż 61 miejsce na 643 startujących z czasem 2h31min. Podsumowując i na zakończenie do Gdyni jadę z oklepanym nastawieniem: „Co Cie nie zabije to Cię wzmocni”!