Jakiś czas temu zobaczyłem na Mokotowie kombi z nalepką na tylnej klapie z nazwą Ultrakolarz. Zapamiętałem nazwę, ale długo minęło zanim wszedłem sprawdzić o co chodzi. Wiedziałem, że chodzi o długą jazdę na rowerze, ale nie spodziewałem się, że jeździ się dystanse po 5000 km non stop i siedzi się na bicyklu 12dni.Przejrzałem content strony, a tam widać człowieka z pasją. Jako, że mi na rowerze najciężej idzie napisałem maila z prośbą o spotkanie bo wiedziałem, że ktoś taki może pchnąć trochę energii w moje rowerowe nogi. Jako, że lubię statystykę to najbardziej spodobało mi się te liczby:
Ultrakolarz od początku przygotowań do Race Around Austria, czyli od 30 sierpnia 2012:
Gdyby ultrakolarz trenował na rowerze wyposażonym w zwykłe dynamo i odpowiedni układ elektryczny to wytworzyłby energię wystarczającą do zasilenia 51 standardowych domowych żarówek świecących przez 1 godzinę.
Ładnie to Remek sobie usystematyzował. Ciekawe tylko, czy frytki z solą i na głębokim oleju czy z piekarnika..
Gdyby wszyscy kolarze wozili ze sobą akumulatory świat byłby lepszy. Mniej starty energii na zasilenie TV, a dodatkowe waty dla domu z pożytkiem za spalone kalorie.
Remek to fajny gość rocznik 74. W życiu prawie to samo co u każdego w tym wieku: praca i rodzina w tym dzieci. Jednakże wyróżnia się tym, że jest mocno wciągnięty w swoją pasję jaką jest kolarstwo. Tu owe prawie robi różnicę. W przeszłości startował w różnych wyścigach. Z czasem każdy wyścig stawał się za krótki bo na mecie było mało, a zapas w nodze duży. Chyba wiem o co chodzi i porównałbym to z lekko „dłubniętym” 300 konnym Subaru w którym wciskasz padeł gazu zawsze tylko do połowy. Zapasu dużo i każdy normalny człowiek wciskałby nogę w podłogę żeby było więcej frajdy, emocji i przeżyć. Zupełne marnotrastwo i brak szacunku dla takiego auta, że turbina nie pompuje na maxa i nie jedziesz do odcinki. Po co Ci wtedy Subaru z fajnym dźwiękiem jeśli swoją rolę spełniłaby również Toyota Prius. Remek po epizodach na maratonach ala Prius postanowił spróbować czegoś mocniejszego. Trasy 20-120km stawały się za krótkie, po chwili 200km też mało, 300, 400 ciągle to samo. Przyszedł czas na kultowy Polski wyścig w Bałtyk Bieszczady czyli 1008km. W 2010 Remek po 60h w trasie zajął 9 miejsce w tym wyścigu, rok później stanął już na pudle na 3cim miejscu. W 2012 postanowił podkręcić śrubkę jeszcze mocniej biorąc udział w Race Around Austria, czyli 2200km. Niestety po 1600km złapał zapalenie oskrzeli i musiał się wycofać z udziału po 97h30min kręcenia na rowerze. Uczucie wycofania z takiego przedsięwzięcia na tym etapie na pewno mocno godzące w duszę, bo brakło już „tylko” 600km. W 2013 roku Remek wrócił na trasę tego wyścigu jeszcze mocniejszy i przejechał owe 2200km z 28000m przewyższeń. Został jednocześnie pierwszym Polakiem, któremu udało się ukończyć to austryjackie wyzwanie. Teraz Remek pojedzie w poprzek Amerykańskich Stanów USA. Z jednego wybrzeża na drugie. Wiele osób podejmuje się takich wycieczek – wyzwań – przygód, ale samochodem i traktują to jako wielkie halo. Pewnie nawet nie wiedzą, że te 4800km można śmignąć w 12dni na rowerze. Trochę drążyłem temat i okazało się zagranicą są profesjonalni ultrakolarze. Jak to wygląda w dużym uproszczeniu? Dodałem jeszcze Pro triathlon żeby podziałać na wyobraźnię.
Pro Kolarz: Bike eat sleep repeat
Pro Triathlonista: Swim, bike & run, eat, sleep, reapet
Ultrakolarz Remek: Work, family, bike, eat, sleep, repeat, team & sponsorship management
WOW! Gdzie kończy się pasja, a gdzie robi się to już chore?
Zwykli lub typowi ludzie rozważają to w takiej właśnie kategorii. Dla mnie to czysta pasja i szczęście kogoś kto odnalazł właśnie w życiu jakiś cel i ma chęć dotrzeć do wysoko postawionego celu. Może ma swoją misję w tym kręceniu, o to zapomniałem zapytać. Jakże doskonały byłby świat gdybyśmy wszyscy byli chorzy w ten sposób i wiedzieli czym ta choroba jest i chorowali na nią nieuleczalnie. Z przykrością należy stwierdzić, że ludzi którzy robią tego typu rzeczy jest bardzo mało. Skoro dziś statystyka była na pierwszym planie to teraz dygresja w tym klimacie: czy biorąc pod lupę społeczeństwo pod względem znalezionej i realizowanej pasji pokazałby się nam krzywą Gaussa, tudzież inaczej rozkład normalny, gdzie jedynie lekko ponad 2% ludzi realizuje swoją pasję tudzież marzenia w pełni?
Jak to w statystyce można sobie wymyślać, definiować i oszukiwać wedle potrzeby.
To co wyniosłem ze spotkania z Remkiem to fakt, że czas ma najważniejszą wartość. Wypiliśmy popołudniowe herbatki i kawy w przerwie na lunch. Inaczej ciężko się spotkać, bo Ultrakolarz ma całkowicie usystematyzowany dzień tak, aby nie zaniedbać się w pracy, rodzinie i sportowo. Parę dni temu wrzucił nawet filmik jak wchodzi o 1:00 nad rano siłownię.
Kiedy trenuje?
Wieczorami.. tu się bardzo zdziwiłem, myślałem, że jak większość ludzi śpi już o tej porze. Zresztą ja sam nie zdawałem sobie z tego sprawy, że w sumie odpowiednio wyposażonym rowerem można trzaskać takie treningi. Ważne żeby być widocznym. Najczęściej zaczyna o 22:00 kiedy dzieci już śpią. Jeśli ma dłuższy trening około 6h to zaczyna o 20:00 i kończy o 2:00. Nie robię tu reklamy, ale polecam to co zostało mi polecone, czyli lampki MacTronic. W zależności od okresu przygotowawczego na trening poświęca około 14-30h tygodniowo. Napomnę, że przy 40h byłby to drugi etat. Nie wiem jak to jest mieć rodzinę, ale myślę że to trzeci etat. Skąd te chęci do takiej walki każdego dnia?
Czego używa do treningu i jak planuje starty?
Klasyczny pulsometr, żadnych pomiarów mocy aczkolwiek zgodziliśmy się że pomiar mocy to fajna, ale jednak droga alternatywa. Obserwując szybko postępującą technikę domniemywam, że pewnie jeszcze 2 lata i będzie to sprzęt na każdą kieszeń. Taką też mam nadzieję. Ze startami u Remka jest tak, że najważniejszy jest ten główny, a reszta się jakoś układa. Zamiast startować woli zrobić trening z Teamem. Polega to na tym, że jedzie z zespołem w góry, a tam śmigają i imitują wyścig. Zespół ma okazję dotrzeć się ze sobą i nauczyć reagować na różne sytuacje. Każdy uczy się tego co ma robić. To samo będę musiał zrobić ze swoim zespołem. To był cenny punkt dla mnie.
W trakcie treningów na rowerze Remek nie słucha muzyki. Swój trening uzupełnia siłowym na pakerni. Jeśli jest zimno trenuje w domu na trenażerze lub na siłowni. Kiedy z nim rozmawiałem opowiadał mi o treningu w weekend, jak było fajnie pojeździć przy -5 stopni i w słońcu. Ja przyznam szczerze nie potrafię się jeszcze ubrać na taki trening, ale opowieść o tym treningu wydawała się być bardzo normalną i przystępną.
Jak to jest siedzieć tyle dni i godzin na rowerze?
Podobno i na pewno im więcej się trenuje i siedzi na rowerze tym łatwiej jest w trakcie wyścigu. Remek testował już wiele siodełek i chyba znalazł to odpowiednie dla niego. Jego zdaniem najważniejsze w trakcie wyścigu są wytrwałość i koncentracja. W czasie takiego wyścigu śpi jedynie 1h-1,5h w ciągu dnia. Musi pilnować żeby nie zasnąć w trakcie jazdy bo to też się może zdażyć. W tym sezonie korzysta z porad psychologa, który pomaga mu przygotowaniach. Mówi, że to właśnie głowa jest najważniejsza, bo po pewnym czasie nie jest nawet w stanie podejmować ważnych decyzji i musi myśleć tylko o rowerze. Tutaj kluczową rolę spełnia dobry zespół, który musi robić co do niego należy. To nie są wakacje w samochodzie trwające kilka czy kilkanaście dni w fajnych miejscach czy dalekiej Ameryce, tylko praca 24h na dobę i wspieranie zawodnika. Mimo wszystko ja taką pracę odebrałbym jako fajną przygodę i tworzenie historii choć na pewno łatwo nie jest.
Co poleca, aby poczuć klimat jazdy na rowerze?
Klasycznie jazdę weekendową startującą na Rondzie Babka w Warszawie.
Książkę „Distance Cycling” John Hughes, którą zamierzam od niego pożyczyć. Podobno może tchnąć trochę dodatkowej energii w nogi i dodać motywacji.
Brevety z Fundacją Randonneurs , czyli wyścigi na dystansach: 50km, 100km, 200km, 300km, 400km, 600km oraz 1000km. Starty odbywają się dużej pętli spod Legionowa i w zależności od dystansu mają punkty kontrolne w których należy się zameldować. Na pewno będę chciał zaliczyć któreś z tych „pojeżdżawek”.
Fajne i lekko opowiada o tym co robi. Mi zresztą swoim entuzjazmem sprzedał start w Bałtyk-Bieszczady. Wiadomo fajna przygoda rowerowa na 1008km więc od podłapałem. J Nie każdy w takiej imprezie może wystartować, trzeba znów mieć odpowiedni bagaż doświadczeń i się zakwalifikować. Z tego co mówi Remek najważniejsza jest wytrzymałość na czas i to trzeba przetrenować. Wielogodzinny wysiłek męczy przede wszystkim psychicznie. Też coś o tym wiem po moim Ironmanie. Siła jest i nogi mogą klepać i klepać nieustannie, ale głowa mówi, że już dość i przychodzi taki marazm. Spotkanie z Remkiem było bardzo interaktywne, bo zadzwonił od razu do organizatora Bałtyk-Bieszczady i zapytał czy dla Ironmana i pretendenta do UltraMana znajdzie się miejsce w wyścigu. Niestety termin przed wrześniem dla mnie odpadł w przed biegach bo nie zdążyłbym się zregenerować na UltraMana, ale wyścig znalazł się na mojej liście do zrobienia. Przy okazji okazało się, że ten sam organizator ma w swoich przedsięwzięciach wyścig kolarski na Mazurach na 600km. Jeszcze dokładnie nie ustaliłem swojego kalendarza startowego, ale fajnie by było się przejechać w tych zawodach bo podobno atmosfera jest przednia. Zresztą jak tu nie wystartować skoro zostałem już zaanonsowany. Czas start jak wskazuje poniższe foto. Koniecznie wejdźcie na stronę Remka i zobaczcie całe mnóstwo super fotek. Ja co jakiś czas wchodzę i je przeglądam.
Co drodzy Państwo na to? Dzisiaj odpoczywamy? Ponoć prawdziwe życie oznacza uzewnętrznianie wszystkiego co człowiek jest w stanie dać z siebie dzięki: ciału , intelektowi i duszy. Którąś sferę zawsze warto rozwijać. Mi najłatwiej jest trochę potrenować fizycznie, komuś innemu ugotować, a innemu jeszcze grać na puzonie. Mam nadzieję, że choć w części przekazałem Wam trochę pozytywnej energii odnośnie jazdy na rowerze. Jeśli tak to widzimy się na pojeżdżawkach Randonneurs wiosną. Zamiast może dzisiejszej rozrywki przed tv wieczorem, ładowanie żarówki na starym dobrym Wigry 3?
Wszystkie foto: Jacek Turczyk (PAP)