
Rowerem po Europie – Słowacja
8 października, 2020
Rowerem po Europie – wjeżdżam do Rumuni
8 października, 2020„Istnieje cel, ale nie ma drogi: to co nazywamy drogą, jest wahaniem”
W czasie podróży nie czuje stresu, a mój umysł po prostu jest. Koncentruje się na tym co tu i teraz. Chyba wreszcie zaznałem spokoju. Zgubiłem telefon i nie mam ważnych kontaktów ani nie ma ze mną połączenia. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że mam to w dupie. Dziś wiem, że jak ktoś będzie chciał się ze mną skontaktować to znajdzie drogę. W sumie to wystarczy napisać maila. Kontakty w telefonie? Wiele ciężko zdobytych i wartościowych.. Prawda taka, że jak będę musiał gdzieś dotrzeć to dotrę. Nie wybiegam już za daleko myślami – najdalej do 18:00 gdy zastanawiam się czy wspinać się na kolejne góry.. bo kolejna mieścina będzie za 4h. Pytania jakie sobie wtedy stawiam to czy mam wystarczająco jedzenia.. Jeszcze jakiś czas temu zastanawiałem się czy będzie gdzie się kimnąć. Teraz już się o to nie martwię. Tak mi dobrze w tej Rumunii. Wszystko zawsze się jakoś układa. Czy to w życiu czy w podróży. Przez to czasem jest mi ciężej rozłożyć namiot lub jadę lekko zziębnięty..
Chęć gonienia mamy wszyscy i potrafić ją opanować oto jest dziś wyzwanie. Nawet jeśli chcemy być lepsi dla samych siebie, a nie od innych. Znajdź drogi przyjacielu/ przyjaciółko swój styl i swoją drogę. Sprawdź czy masz swój telefon w kieszeni, czy może wtedy już w przysłowiowych 4 literach. Zastanów się jak się z tym czujesz. Jeśli cię uwiera tzn. że coś jest nie tak.. zmień coś i sprawdzaj aż przestanie być niekomfortowo..
To był akapit od mnie nowego człowieka, który do gonitwy wróci, ale już na nowych zasadach i z innym spojrzeniem – na świat, kolegów, partnerów i swoje życie.. Wciąż będę zawzięty, ale inaczej..

Nie jechało mi się ciężko po wydarzeniach ostatniej nocy – dwóch browarach.. Czułem jednak po części zadowolenie jakbym poprzedniej nocy w co najmniej Vicotri pił balentajnsa i był królem tańca. Jakiś taki uśmiechnięty, słyszałem swoje sapanie, którego zazwyczaj nie słyszę. To mi tylko trochę przeszkadzało, ale to są skutki dziury w całym – jak masz słaby łeb to kolejnego dnia sapiesz.
Kiedyś kolega mówił, że po melanżu trzeba zawsze uzupełnić cukry i to najlepiej colą – oczywiście bzdura, ale taka zachcianka organizmu. Woda się kończyła więc stwierdziłem, że stanę w sklepię zatankuję i wodę i colę. Kupiłem 3 butle, bo pogoda nie oszczędzała. Coli zimnej nie było więc powiedziałem sprzedawczyni, że bez. Powiedziała żebym zajrzał do baru obok tam będzie. Podszedłem do baru i tam pojawił się Pan Stefek – z zawodu tłumacz w wieku 70lat. Był jak później na odjeździe mi orzekł w 3cim dniu melanżu. Była 10:00 a oni ładowali potężne lufy które zapijali browarem – rusini 100%. Pan Stefek od razu podbił i powiedział, że on stawia Colę. Powiedziałem, że nie dziękuję sam zapłacę. Odgonił mnie od baru zapłacił za połóweczkę Coli i zamówił mi jeszcze szklankę. Butlę kazał skitrać do plecaka żeby było na trasę (Colę dowiozłem aż do Rumuni). Uff tyle syfu, no ale dobra. Siedliśmy i gadaliśmy z 40min. Nie chciało mu się rozmawiać po polsku więc mówił po słowacku. Cały czas cytował różnych poetów polskich – aż mi głupio było mówić co trochę, że tego nie znam – przeszywał mnie wzrokiem czy mówię prawdę więc nawet nie dało się oszukać. Ma córkę w Californii, która często do niego dzwoni i denerwuje się, że siedzi w barze. Zna wielu profesorów w Francji, Anglii. Jest mega wykształcony, mógłby jeszcze sporo zrobić, ale siedzi w swoim speluno z innymi gościami których intelekt nie dorasta jego intelektowi do pięt. Czasem majaczy i gada bzdury, ale niesamowicie mądrym człowiekiem, którego niszczy alkohol.

Teraz ćwiczenie – ile znasz podobnych osób lub z jakimś talentem, którego też to niszczy. Prawda, że wielu? Prawda. Zamiast lekko pracować i robić to co lubią, idą na łatwiznę nie podejmując walki. To nawet w biblii można przeczytać, że to grzech nie rozwijać swoich zainteresowań i talentów. Coraz częściej mam wrażenie, że talent naprawdę nie ma znaczenia. Liczy się postępowanie w odpowiedni sposób i znajdowanie konkretnej drogi. Temat głęboki do solidnego rozważenia na kiedyś.
Pan Stefan ceni Polaków przede wszystkim za pracowitość – jeśli dobrze zrozumiałem. Po naszej rozmowie odprowadza mnie na zewnątrz i ze łzami w oczach żegna życząc dobrej drogi, szczęśliwej podróży i spełnienia marzeń. Zrobiło mi się trochę smutno na odjezdne, ale ze swoimi problemami musimy sobie radzić sami, a rękę z pomocą musimy też umieć wyciągnąć pierwsi. Inaczej bardzo mało możliwe, że coś się zmieni. Zmiany trzeba chcieć..

Tego dnia jest ponad 40 stopni. Po około 60km muszę zrobić sobie przerwę i poleżeć w cieniu. Cieszę się jednak na kimę nad Jeziorem w miejscowości Michalovec. Wszędzie po drodze pytają skąd jadę i mówią do mnie Peter Sagan – dobri je. Choć nie wiem jak tam TdF to domyślam się, że dobrze mu idzie. Za każdym razem odpowiadam – dobri je. Cieszą się jak głupie, a i cieszę się ja. Później zanim ktoś podchodzi do mnie mówię – Sagan dobri je i wyprzedzam ich. Wizerunek Sagana widać na wielu bilboardach. Rozmawiam z taksówkarzem na stacji benzynowej i mówi, że on teraz też jeździ. Sagan zrobił podobno mega boom na rowery w Słowacji. Szkoda, że u nas żadna z firm nie buduje wizerunku na naszych kolarzach. Domyślam się, że kontrakty zabraniają Rafałowi Majce, czy Kwiato noszenia dodatkowych logotypów, ale to na pewno byłoby dobrym lewarem dla społeczeństwa i firmy partnerskiej. Dlaczego Polskie firmy wciąż inwestują tylko w kopaczy? Nie powiem też, że powinny inwestować w triathlon, ale jest trochę potencjału w naszym sporcie i powinno się to wykorzystywać.

Wracając do trasy na miejsce docieram o normalnej godzinie. Szybko się rozkładam z namiotem w okolicy jakiegoś baru. Podpytałem właściciela czy nie ma problemu z tym, że się rozbiję na plaży. Zaśmiał się i powiedział żebym wpadł wieczorem coś się napić i na hranolky (fryteczki) to nie będzie problemu. Robię dobre pływanie. Woda tak ciepła, że w takiej jeszcze nie pływałem. Poprzedni rekord ciepła należał do Jeziora w miejscowości Kotor w Czarnogórze. Jak stwierdza taksówarz – tepliczka taha ze hej. Hej odpowiadam mu na to.
Jak pływałem to zrobiła się burza. Szkoda miałem ochotę pływać nawet ze 2h – bez pianki tylko z bojką. Ciężko się wracało do brzegu pod falę. Przekonałem się jednak, że mam dobry kilometraż pływania w miarę zrobiony i dobrze nabieram powietrze, bo woda nie pięknie głową rozbijam równo fale i idę jak trzeba pod prąd. +2pkt do zadowolenia lądują na moim koncie. Chowam się w namiocie i przebieram. Idę posiedzieć w barze przy herbacie. Tam Słowacy mówią min. że eruo ugryzło wszystkich tylko na początku. Teraz wszystko jest OK i twierdzą, że wspólna waluta lepsza jest. Doczekamy się w Polszy? – zobaczymy..
Drugiego dnia w Michalovce wstałem o 5:00. Pięknie jednym słowem. Zrobiłem solidne sprinty, później trochę popływałem. Zjadłem resztki jedzenia z dnia poprzedniego. Użyłem gruszek , ogórków (od Jana) i zielonego groszku. W ten sposób w torbach zrobiło się luźniej. Jakbym od Jana nie wziął słoików to zamuliłbym się frytkami z oleju z turystycznego przemiału.

Spakowałem się i siadłem na kompa żeby szybko ustalić drogę. Miałem ochotę cisnąć na maxa bo pogoda z początku dnia była luźna. Przyjechali cygani autobusem. Nie nastawiłem się na nich na nie. Robiłem swoje i trochę ich obserwowałem. Podoba mi się, że trzymają się jak jedno rodzina. To mają fajne, że mogą na siebie zawsze liczyć. Grali, śpiewali i na koniec zaprosili mnie w tany. Nie wypadało odmówić chociaż za bardzo za tą nacją nie przepadam. Nie chcę nikogo oceniać z góry, ale patrzyłem tyłem głowy na rower. Nic nie podwędzili a ja się nawet ubawiłem jak na ten poranek..
Jechałem tego dnia mocno. Średnią miałem co chwila 26km/h. Poczułem, że wycieczka rowerowa służy mi maxa a noga kręci bardzo mocno..